W 100. rocznicę III powstania śląskiego „Gołąbek nie-pokoju”

Hodowca 9/2021  Z kart historii

Jak ważny dla środowiska hodowców gołębi pocztowych jest Śląsk, nikogo z nas nie trzeba przekonywać. Wiadomo – kolebka naszego sportu w Polsce. Tu zawiązywały się pierwsze oddziały (np. Zabrze w 1905 r.), które później weszły w skład Zjednoczenia w międzywojennej Polsce. To stąd hodowcy z całej Polski zdobywali najlepsze gołębie w czasach żelaznej kurtyny PRL-u.

Ale nie byłoby tego polskiego Śląska w XX wieku, gdyby nie wydarzenia z jego początku – powstań śląskich. W tym roku mija 100. rocznica III powstania śląskiego, które ostatecznie zdecydowało o tym, która część Śląska znalazła się w granicach Polski. O polski Śląsk w trzech powstaniach walczyli ochotnicy z całej Polski, tak jak o polski Lwów. Przybył z pomocą powstańcom „błękitny” generał Józef Haller, szli ochotnicy z Wielkopolski, Małopolski, Mazowsza, a wśród nich zawodowi wojskowi, odznaczani najwyższymi orderami za walkę w Legionach i później za wojnę polsko-bolszewicką. Ogromnie trudny to był czas, te lata po 1918 r. i odzyskaniu niepodległości. Jeszcze trzy lata nasze granice stały w ogniu walk. Wojsko Polskie, ledwie uformowane, musiało dzielić siły na wszystkie te zarzewia. Nie wskórałoby samo tak wiele bez zrywów obywatelskich, takich właśnie, jak powstania śląskie. I to te zrywy przesądziły później o kształcie granic, bo to one przemówiły do wyobraźni polityków kształtujących granice Europy po
I wojnie światowej.

Na Śląsku było w tym roku wiele uroczystości okolicznościowych, naukowych sesji, wystaw, publikacji. Odwiedzały je najwyższe władze państwowe i autorytety naukowe. A wśród tych wydarzeń pojawiła sie niepozorna książeczka napisana dla dzieci przez Kazimierza Szymeczko, polonistę z Rudy Śląskiej, laureata międzynarodowego konkursu literackiego Uwierz w siłę wyobraźni, autora Historii Polski w opowieściach, Pomalowanej historii i wielu opowiadań dla młodszych dzieci. Książka nosi tytuł Gołąbek niepokoju. Powstania śląskie w oczach dzieci. Warto przeczytać ją nie tylko śląskim dzieciom, wszak historia Śląska dotyczy nas wszystkich w Polsce. Sama zaś książka pokazuje, jak można mówić o trudnych historycznych wydarzeniach, tak by trafić do dziecięcej wrażliwości. Poniżej publikujemy fragment książki udostępniony w domenie publicznej w internecie.

Fragment książki Kazimierza Szymeczko
„Gołąbek niepokoju. Powstania śląskie oczami dziecka”

Gdy brat ojca zatrzymał się u rodziny w czasie kolejnej podróży, Gustlik postanowił pociągnąć go za język.
– Wujku, czy to prawda, że gołębie mogą przenosić listy? – zagaił niewinnie.
– Tak. Podobno w czasie wojny przenosiły rozkazy spisane na zwitkach papieru. Depeszę wkładano do kapsułki i przyczepiano do nogi latającego posłańca – wujek nie wyczuł podstępu.
– Moje wróciły z Mysłowic do Bytomia. Myślisz, że z Cieszyna też by trafiły?
– Oczywiście. Pokonują ogromne odległości. Jeśli są zmęczone, szukają miejsca, gdzie mogą odpocząć, nabierają sił i lecą dalej w kierunku gniazda. Do Cieszyna będzie jakieś osiemdziesiąt kilometrów. Pokonałyby taki odcinek
w niecałą godzinę.
– Pewnie dlatego nazywane są gołębiami pocztowymi – zgadł ośmiolatek.
– Ano. Myślę, że roznosiły wiadomości dużo wcześniej, nim wymyślono urzędy pocztowe – uśmiechnął się wujek. – A dlaczego miałyby kursować akurat z Cieszyna do Bytomia? – spojrzał na chłopca podejrzliwie.
– Tak sobie… żebyś nie musiał pedałować na rowerze. Wujek popatrzył na niego kpiąco i zamyślił się.
– Nie zawsze gołąb dolatuje do domu. Zdarza się, że padnie ofiarą jastrzębia. Gdy usiądzie na hałdzie, może go złapać zdziczały kot. A bezrobotni stawiają pułapki na ptaki, bo nie mają czego do garnka włożyć – westchnął. – Ale nikt go nie obszukuje, nie pyta o dokumenty i cel podróży – kombinował August.
– Co racja, to racja. Choć podczas wojny strzelano do nich. Żołnierze domyślali się, że to latający kurierzy.
– Mówiłeś, że do Cieszyna doleciałyby bez trudu. Nie musiałyby się nigdzie zatrzymywać dla złapania oddechu.
– Prawda, ale twoje pocztowce tam nie polecą – rozłożył ręce.
– Dlaczego?! Nie są gorsze od innych – obruszył się Gustlik.
– Bo gołąb zawsze frunie do gniazda. Gdybym wypuścił je na Śląsku Cieszyńskim, znalazłyby drogę na swoje podwórko, ale w przeciwnym kierunku nie polecą. Mają niesamowity instynkt odnajdywania drogi do domu, ale nie wybierają się na wycieczki w miejsca, do których nic ich nie ciągnie.
– Ale… Jeśli moje trafiają tutaj, to ptaki hodowane w Cieszynie albo Pszczynie można wypuszczać od nas, żeby dotarły do swoich. Tak na krzyż – chłopiec rozwiązał problem ptasiej komunikacji.
– Co ty knujesz? – zapytał wujek.
– Niemcy mogą aresztować posłańca. Jeśli znajdą przy nim rozkazy, to go wsadzą do więzienia. Męczysz się jazdą na rowerze i dużo ryzykujesz. Sam mówiłeś, że żandarmi codziennie kogoś zgarniają za samo mówienie po polsku.
– To dlaczego nie chcesz, żeby gołębie ci pomogły?
Wujek potarł czoło i spojrzał w stronę gołębnika.
– Mogę ci tylko obiecać, że gdy pojadę do… gdzieś dalej, to zabiorę twoją parkę i wypuszczę je daleko od domu.
– Z tajną wiadomością?
– Na początek to raczej z kartką świąteczną! – roześmiał się. – Może patałachy wrócą do grudnia.

Gołębie latały po kilka razy w tygodniu. Wujek zabierał oba, by, jak mówił, nie było im smutno po drodze. Gustlik wiedział, że prawdziwy powód jest inny. Gdyby jeden nie doleciał, drugi dotarłby z wiadomością. Bał się o swoje ptaki, ale był dumny, że robią coś ważnego. Co prawda, najczęściej przynosiły krótkie pozdrowienia od Francika, ale bywało, że na świstku drobno zapisanym ołówkiem kopiowym widniały jakieś cyfry lub wyrazy i skróty. Z tymi karteluszkami chłopiec biegł czym prędzej do Ula i oddawał je mężczyźnie, który siedział w szatni. Raz czy dwa dostał nawet cukierka. Chciał odmówić, bo służył sprawie narodowej, a nie dla nagrody, ale słodycze były rzadkością, więc uznał, że świat się nie zawali, jeśli ulegnie pokusie.

Rodzice początkowo niechętnie patrzeli na te zabawy w kuriera, bo stale obowiązywał stan oblężenia i na ulicach bywało niebezpiecznie. Potem uznali, że ośmiolatek biegnący chodnikiem nie budzi podejrzeń.
W sierpniu 1919 roku było już wiadomo, że powstanie zbliża się wielkimi krokami. Najpierw wybuchł potężny strajk w obronie zwolnionych z pracy Ślązaków. Ledwie się skończył, miasto obiegła wiadomość, że w Mysłowicach kompania wojska oddała salwę do tłumu górników, którzy przyszli z rodzinami po wypłatę. Oprócz mężczyzn zginęły dwie kobiety i chłopiec. W Bytomiu zawrzało. Ojciec przyniósł z Ula wiadomość, że powstańcy zajęli Tychy, a w Paprocanach zdobyli armaty i karabiny maszynowe. Lada chwila walki mogły ogarnąć cały Górny Śląsk.
Tego samego wieczora tata z Augustem przenieśli do piwnicy zapasy jedzenia i cenniejsze przedmioty.
– Tato, idziesz do powstania? – spytał Gustlik.
– Na razie idę się zdrzemnąć, bo na miejscu zbiórki oddziału mam być po północy. Tam dostaniemy broń.
Chłopiec dziwił się, jak można spokojnie zasnąć na kilka godzin przed bitwą, ale ojciec tłumaczył, że nauczył się tej sztuki na froncie. Nie chwalił się wojennymi dokonaniami, nie mówił, ilu Francuzów zastrzelił, ale wygadał się kiedyś, że po paru miesiącach w okopach ludzie zasypiają nawet przy huku armat.
– A co z gołębiami?
– Podsyp im ziarna i zamknij drzwiczki. W gołębniku będą bezpieczne. Jutro będzie głośno. Wstaw im blaszankę z wodą do środka… Tak, lepiej niech nie krążą nad miastem. Wy też nie wyłaźcie bez potrzeby na podwórko. Nie podchodźcie do okien, a gdyby strzelano gdzieś w pobliżu, zamknijcie mieszkanie i schowajcie się w piwnicy.

Kazimierz Szymeczko, Gołąbek niepokoju, Wyd. Literatura 2019

error: Zawartość chroniona
Na tej stronie wykorzystywane są ciasteczka w celu przechowywania danych, potrzebnych do prawidłowego działania witryny. Jeżeli się z tym nie zgadzasz, zamknij kartę przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności oraz Regulaminie View more
Akceptuj